O Werstoku i Małorusinach

Dlaczego Werstok? - pytają nas (zwykle) nowo poznani znajomi.

Tak wyszło. To była kolejna, wakacyjna wieś z agroturystyką, wyszukana w internecie. Ale urzekła nas niebieska cerkiew, drewniane chaty, wspaniałe powietrze, wschodni klimat. No i jesteśmy.


 

Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z 1574. Dawny Werstok był podzielony na część "dworską", z cerkwią, i wiejską - położoną ponad kilometr dalej, w lesie. Gdy pożar strawił część wiejską, mieszkańcy pobudowali się obok części "dworskiej". I tak już zostało. Cerkiew ufundował w 1768 Józef Wilczewski, właściciel Werstoku, rotmistrz chorągwi husarskiej.

Nasza gmina (Dubicze Cerkiewne) znajduje się w pierwszej trójce polskich gmin o najwyższym odsetku mniejszości narodowych. Ponad 80% mieszkańców deklaruje narodowość białoruską. 


(źródło: belsat.eu)

Z wielu publikacji - książkowych i internetowych - wynika jednak, że nasi sąsiedzi nie są Białorusinami, lecz potomkami Małorusinów przybyłych z Wołynia. Oddaję głos Grzegorzowi Rąkowskiemu ("Polska egzotyczna - przewodnik", Oficyna Wydawnicza "Rewasz", Pruszków 1994):

Pierwsza fala osadników wołyńskich dotarła na te tereny w XI w. (...) Ruscy osadnicy z Wołynia posuwali się wzdłuż doliny Bugu. Początkowo osiedlali się w grodach zakładanych nad rzeką; najstarsze z nich to Drohiczyn i Mielnik, istniejące już w XI w. Później osadnictwo rozprzestrzeniło się na północ, sięgając doliny Narwi, w ciągu XIII i XIV w. uległo jednak zagładzie w wyniku łupieżczych najazdów jaćwieskich, litewskich, tatarskich i krzyżackich oraz podczas walk toczonych o te ziemie pomiędzy Rusią, Litwą i Mazowszem. Osady ruskie cofnęły się do doliny Bugu.

Drugą próbę zasiedlenia Podlasia Małorusini podjęli w XV i XVI wieku. Tym razem udało się: doszli pod Białystok i tam przez dwa wieki sąsiadowali z Mazurami i Białorusinami (oddzielały ich puszcze - Augustowska, Knyszyńska i Białowieska). Kolejny cytat z książki "Polska egzotyczna - przewodnik":

Dopiero w końcu XVIII w., po wycięciu lasów w dolinie Narwi pomiędzy obecnymi puszczami Ladzką i Knyszyńską, doszło na stosunkowo niewielkim odcinku do bezpośredniego kontaktu ludności małoruskiej i białoruskiej i rozpoczął się proces integracji. Sprzyjało jej wspólne wyznanie (unickie, a po likwidacji unii - prawosławne) oraz niezbyt w sumie duże różnice językowe i kulturowe.

Małorusini ulegli wpływom białoruskim, bo ich ośrodki narodowe i kulturowe zostały daleko, na Wołyniu i w Galicji. Znacznie bliżej było do ośrodków białoruskich - Białegostoku, Grodna, Wilna i Nowogródka. Ponownie "Polska egzotyczna - przewodnik":

Jeszcze w końcu XIX w. ludność prawosławną zamieszkującą na Podlasiu pomiędzy Narwią i Bugiem określano jako Małorusinów.

Co odróżnia Małorusinów od Białorusinów? 

Język: nie jest śpiewny, bliski rosyjskiemu, lecz twardy, z ukraińskimi słowami i końcówkami. 

Nazwiska: te najpopularniejsze mają typowo ukraińskie zakończenia -uk oraz -in (ciekawy artykuł - pod tym linkiem). 

Budownictwo: specjaliści zwracają uwagę na odmienne zdobienia szczytów domów. 

Pieśni ludowe (ostatni już cytat z książki "Polska egzotyczna - przewodnik"):

Wiele z nich to znane obu grupom ludności piosenki białoruskie, ale w repertuarze Podlaszuków jest ponadto wiele nieznanych Białorusinom pięknych utworów, które są śpiewanymi w miejscowym dialekcie wersjami piosenek z Polesia i Ukrainy.

Linka

Dołączyła do nas w piątek 16 grudnia 2016, jako 7-tygodniowy szczeniak, ale przez trochę musiała pomieszkać u sąsiadów - ze swoją siostrą Sonią. Mogła pogryźć wszystko, a nie mieszkamy jeszcze u siebie...



Linka jest półkrwi appenzellerem, czyli szwajcarskim psem pasterskim. 



To po mamie, bo jej tatą jest wielorasowiec podlaski ze wsi Starzyna, pod samą Białorusią.

Wahaliśmy się, bo appenzeller nie jest dla obcych przymilną ciapą, a u nas będą przecież bywać goście. "Appenzeller - niech Cię nie zmyli jego wygląd!" - zauważa Michał Szen, autor publikacji pod tym właśnie tytułem. Psy tej rasy kochają swoją rodzinę, ale wobec obcych są nieufne. Linka wymaga zatem dobrego ułożenia. Staramy się, jak możemy.



Jest ciekawskim psem - pieszczochem. Ciągle nas testuje - czy może trochę poleżeć na kanapie, podgryzać najmłodszą Krysię, lizać po twarzy, gryźć spodnie itd.



Mieszka już z nami - trochę w domu (dzień), trochę w budzie przy domu (noc). Buda powstała na naszej budowie. Jest dobrze ocieplona. I tak ciężka, że we trzech trudno było ją załadować na samochód, a potem ją z niego zdjąć...



W oczekiwaniu na własną budę Linka musiała ostatnie dwie noce spędzić w budynkach gospodarczych - szopie i stodole sąsiadów. Z szopy uciekła - do budy swojej siostry Soni (z którą za dnia potrafiła już pogryźć się do krwi, dlatego trzeba było je pilnie rozdzielić). A ze stodoły... To była przykra historia. 

Odprowadziliśmy Linkę, zamknęliśmy stodołę i wróciliśmy do domu ze ściśniętymi gardłami, bo pies piszczał i wył. Słychać było aż w domu. Rano okazało się, że postanowiła przecisnąć się pod wierzejami stodoły - i pod nimi utknęła, przeszła tylko głowa. Linka przeleżała całą noc na ziemi, na mrozie. Od tamtej pory trochę boi się dalszych wycieczek. Myśli pewnie, że znowu zostanie sama. Powoli przekonujemy ją, że już wszystko się zmieniło: jest z nami, ma budę, a spacer to przyjemność.

Uwielbia bawić się z Pufkiem (wielki, poczciwy pies, nie mamy aktualnego zdjęcia) i z Funią, która - w razie potrzeby - potrafi ją zdyscyplinować.



Gdy już zamieszkamy w naszym nowym domu, już nigdy żadna sarna czy jeleń nie obgryzie nam drzewek w sadzie. Linka o to zadba.





Transparentne malowanie

Malujemy pokoje i korytarze na piętrze.



Idzie różnie, bo świerkowa szalówka poleżała sobie w zimnej hali garażowej, co nie wpłynęło dobrze na jej "prostość", a potem przeszła przez naszą małą szlifierkę bębnową, kupioną przez Olx, która okazała się nie być mistrzynią szlifowania. 



Efekt jest taki, że deska ma i gładkie, ładne fragmenty, i trochę chropawe, które piją więcej farby i wymagają więcej ruchów ręki przy malowaniu.



Wybraliśmy transparentną farbę do drewna BLOOM, kolor "zimowy szron" - i jesteśmy zadowoleni. W zasadzie nie kapie, dobrze się rozprowadza i nie daje szpitalnej bieli.



Więcej zdjęć - gdy je zrobimy. W czasie malowania nie pamięta się o aparacie, a potem nagle kończy się dzienne światło...