"Jak będzie wyglądał wasz dom?"

Tak czasem pytają znajomi. No i wtedy mamy problem, bo nie postaraliśmy się o przesadnie dużo wizualizacji.

W zasadzie mamy tylko jedną do pokazywania - z różnymi wariantami zewnętrznego odeskowania:



Na tej wizualizacji nie ma kominów, a układ okien jest trochę inny, niż będzie ostatecznie.

Ale właśnie tak - mniej więcej - będzie wyglądał nasz dom.

Woda

Mamy już własną studnię głębinową. I własną wodę, która jest pierwszą naszą własną wodą w życiu, bo dotąd mieliśmy tylko tę z wodociągu.

Pan studniarz dość długo chodził z wahadełkiem i sprawdzał cieki wodne. Stwierdził, że mocny ciek biegnie w poprzek działki, pod naszą stertą słomy i szopką.

Panowie ustawili sprzęt, wykopali kanał i dół do gromadzenia wody, która miała z powrotem trafiać do maszyny. I zaczęli wiercić.


Pan studniarz nawiercił też mnóstwo dziur w pierwszym, najgłębiej położonym odcinku rury, przez który woda będzie przeciekać z warstwy wodonośnej do instalacji:


Na marginesie: te niebieskie, plastikowe sprężynki wydłubywaliśmy później z trawy przez godzinę ręcznie, grabiami, szczotką i szpadlem...

Po kilku godzinach wiercenia panowie trafili wreszcie na wodę. Jest jej bardzo dużo, ale zawiera żelazo i mangan, co pan studniarz ustalił po kolorze żwiru (szary) i po smaku wody.

Panowie podłączyli własną pompę i pierwszy próbny spust wody popłynął na nasze pole:


Dwa dni później panowie przywieźli kupioną dla nas pompę, która wygląda jak spory, dobrze wypolerowany pocisk:


Przywieźli też niedużą studzienkę z klapą:


Zamontowali, co trzeba, wyprowadzili nam cieńszą, elastyczną rurę na powierzchnię (już można podlewać) i zakopali studzienkę.

A teraz trzeba już tylko wykopać kilkadziesiąt metrów rowu głębokiego na 1,2 m, położyć rury i przewód elektryczny oraz zainstalować:
  • kran - przy ogródku
  • zbiornik wyrównujący ciśnienie - w kotłowni domu (co wiąże się z przebijaniem przez uzbrojoną płytę fundamentową...).
Za kilka tygodni zbadamy wodę w sanepidzie. Wcześniej nie warto, bo - jak powiedział pan studniarz - wyniki byłyby zafałszowane dodatkową chemią obecną w fabrycznie nowej pompie i rurach.

Żeby korzystać wyłącznie z własnego ujęcia wody, musielibyśmy zainwestować w domową stację oczyszczania (usuwanie żelaza i manganu). Obliczyliśmy orientacyjnie, że koszt studni oraz takiej stacji zwróciłby się nam po około ośmiu latach.

 

Dach - c.d.

Dach nasuwa się powoli na dom. 

Nie jesteśmy już lokalnymi patriotami i nie wspieramy polskiego przemysłu. Zamówiliśmy szwedzką blachę z 40-letnią gwarancją, bo okazało się, że przy tej ilości dachu cena szwedzkiej blachy jest niemal równa cenie blachy z pobliskiego Bielska Podlaskiego, którą daliśmy na dach szopki. Tyle że ta polska blacha ma gwarancję krótszą o 15 lat i blachę tę trzeba było dodatkowo przykręcać na dolnym skraju dachu (strzałki na zdjęciu poniżej), bo rąbek był zbyt słabo ściśnięty, przez co środek każdego arkusza lekko się wypiętrzał. Witek stwierdził, że pod to wypiętrzenie będzie dmuchał wiatr i możemy mieć klekotanie blachy o drewniane łaty - pomimo przyklejenia pasków wygłuszającej taśmy.


Skoro tak, to daliśmy szansę Szwedom, mimo że najechali nas w 1655.


Wszystkie trzy kominy są już wyciągnięte ponad kalenicę. Do szybu wentylacyjnego w jednym z nich wpadła szpachelka i - jak twierdzi Witek - spadła na sam dół. I tam już zostanie. "Historia żółtej ciżemki" bis.

Mamy już zainstalowane dwa okna: jedno zwykłe dachowe (zdjęcie powyżej), a drugie - kolankowe. Na okna kolankowe namówili nas nasi architekci. Wyglądają świetnie, ale... Cena niestety powala, a i Witek nie śpi przez te okna, bo żeby je zainstalować, musi wycinać kawałki krokwi, a potem wymyślać dodatkowe ukosowania i inne wzmocnienia osłabionej konstrukcji. Dom stoi na skraju wsi i od strony szczerych pól naprawdę mocno tutaj wieje. Polepszy się pewnie trochę za jakieś 50 lat, gdy już nasz żywopłot z grabów zacznie działać... :)



Pierwsi lokatorzy

Nie my.
Ani mrówki czy pająki.
Ani żubry.

Pierwszymi lokatorami naszego domu są ptaki. Nasi majstrowie odkryli dwa gniazda - oba już pełnowartościowe, z dziećmi ukrytymi w jajkach.

Jedno gniazdo zostało uwite w niewykorzystanym elemencie komina, stojącym na piętrze. Jest w nim jedno małe, białe jajeczko:


Drugie gniazdo ptaki ukryły również na piętrze - pod tymczasową podłogą z luźnych desek (zostały wyjęte na potrzeby zdjęcia), na podciągu, który będzie podtrzymywał strop nad salonem. W tym gnieździe jest aż pięć jajek:



Majstrowie mówią, że to mogą być gniazda pliszek. I że w zasadzie powinniśmy teraz wstrzymać budowę, bo jest okres lęgowy ;)

Z jednej strony - cieszymy się, że nasz dom podoba się ptakom. Liczymy na ich towarzystwo i na pomoc w ogrodzie. Z drugiej - martwimy się, bo podczas ludzkiej krzątaniny na budowie ptaki nie mogą wysiadywać jajek pozostawionych w gniazdach i może to skończyć się niedobrze dla ich potomstwa.

Ale może jakoś dadzą radę?

humus zielono-kokosowy

Dostałam od mojej nieocenionej sąsiadki Eli woreczek czosnku niedźwiedziego, a że miałam otwartą puszkę cieciorki ukręciłam szybko zielone mazidło o trawiasto-egzotyczno-kokosowym smaku. Pycha.

dwie garści świeżego czosnku niedźwiedziego
nieduża miseczka cieciorki (ugotowanej lub z puszki)
sok z połowy cytryny
łycha oleju kokosowego
1 ząbek czosnku
szczypta soli
ok. pół szklanki oleju z ostropestu (lub innego dobrego zimnotłoczonego oleju)

Ogrodniczka

Starszaki nie bardzo się palą do grzebania w ziemi. Za to Kryśka pomaga z zapałem.

Pikuje pomidory:


Sadzi topinambur:


a potem odpoczywa na miedzy...


Ty...perzu!

Toczymy nierówną walkę z Panem Perzem. 
Mamy go tyle, że możemy eksperymentować i testować różne sposoby na jego ograniczenie. 
Tam gdzie jest glina na spodzie i czarna ziemia na wierzchu na razie go nie widać; na grządkach wyniesionych też niewiele; tam gdzie było zaorane jesienią jest za to Królestwo Perzu. 
Ziemię wokół grządek i "czarnoziemów" czyścimy ręcznie przy pomocy wideł. Krzyż boli, kolana skrzypią. Nic to!
Poletko pomiędzy grządkami postanowiliśmy wyłożyć kartonami, przysypać wyczyszczoną z kłączy ziemią, a zaraz po nowiu (kiedy nasz kalendarz księżycowy pozwoli:)) będziemy tam siać sałaty i inne zielska, które może zdążą urosnąć zanim perz przegryzie karton.







Wiosna

Dach czeka na zamówioną blachę:
 

a ogród doczekał się kolejnej wywrotki czarnej ziemi (na zdjęciach przed i po obróbce grabiami marki Fiskars, które, jak mawia Witek, same grabią):



Słońce coraz mocniej grzeje. Niebawem będziemy siać warzywa.

 

Nasz dwurzędowy, niepozorny jeszcze żywopłot z grabów ma już pączki, z których wkrótce wystrzelą liście.



A kominy wystrzeliły już prawie pod dach: