Dach - c.d.

Dach nasuwa się powoli na dom. 

Nie jesteśmy już lokalnymi patriotami i nie wspieramy polskiego przemysłu. Zamówiliśmy szwedzką blachę z 40-letnią gwarancją, bo okazało się, że przy tej ilości dachu cena szwedzkiej blachy jest niemal równa cenie blachy z pobliskiego Bielska Podlaskiego, którą daliśmy na dach szopki. Tyle że ta polska blacha ma gwarancję krótszą o 15 lat i blachę tę trzeba było dodatkowo przykręcać na dolnym skraju dachu (strzałki na zdjęciu poniżej), bo rąbek był zbyt słabo ściśnięty, przez co środek każdego arkusza lekko się wypiętrzał. Witek stwierdził, że pod to wypiętrzenie będzie dmuchał wiatr i możemy mieć klekotanie blachy o drewniane łaty - pomimo przyklejenia pasków wygłuszającej taśmy.


Skoro tak, to daliśmy szansę Szwedom, mimo że najechali nas w 1655.


Wszystkie trzy kominy są już wyciągnięte ponad kalenicę. Do szybu wentylacyjnego w jednym z nich wpadła szpachelka i - jak twierdzi Witek - spadła na sam dół. I tam już zostanie. "Historia żółtej ciżemki" bis.

Mamy już zainstalowane dwa okna: jedno zwykłe dachowe (zdjęcie powyżej), a drugie - kolankowe. Na okna kolankowe namówili nas nasi architekci. Wyglądają świetnie, ale... Cena niestety powala, a i Witek nie śpi przez te okna, bo żeby je zainstalować, musi wycinać kawałki krokwi, a potem wymyślać dodatkowe ukosowania i inne wzmocnienia osłabionej konstrukcji. Dom stoi na skraju wsi i od strony szczerych pól naprawdę mocno tutaj wieje. Polepszy się pewnie trochę za jakieś 50 lat, gdy już nasz żywopłot z grabów zacznie działać... :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz