Nasza inwalidka

Jesienią, razem z innymi drzewkami owocowymi, posadziliśmy śliwę węgierkę. W odróżnieniu od reszty - nie została kupiona w sklepie ogrodniczym, trafiła do nas w dramatycznych dla niej okolicznościach.

Witek wyrwał ją z ziemi przypadkowo, podnosząc turem ("ładowacz czołowy ciągnika") belę słomy. Główny korzeń drzewka urwał się w sporej części. Drzewko przeleżało dwa dni bez ziemi - i po tych dwóch dniach dowiedzieliśmy się, że jest taka uszkodzona, umierająca śliwka i że możemy ją sobie wziąć, jeśli chcemy.

Śliwka werstocka (taką dostała od nas naukową nazwę) wystartowała tak jak inne nasze drzewka: w czarnej ziemi na grubej warstwie gliny, z palikiem, wapnem w granulkach i z tekturą dla osłonięcia korzeni przed mrozem. Nie dostała tylko ubranka z agrowłókniny na największe mrozy, bo uznaliśmy, że skoro jest stąd, "tutejsza", to sobie poradzi.

Na razie nie wiadomo, czy inwalidka przyjęła się w naszym sadzie. Wciąż jest zimno, więc trwa w zimowym uśpieniu, jak pozostałe drzewka. Jeśli przeżyła, będzie z ziemi wysysała wszystko jak odkurzacz, bo śliwy mają zasięg korzeni nawet trzykrotnie większy niż obwód korony...





Ziemia

Jak dobrze, że wynaleziono fotografię. Dzięki zdjęciom uświadamiamy sobie, jak dużo już się wydarzyło na naszej ziemi (a właściwie na tej części, którą mamy we wsi). 

Zaczęliśmy od ugoru porośniętego zagajnikami brzydkich sosen samosiejek i rzadką, szybko przysychającą trawą. Wartość pH gleby - 4,2. Dramat. Na takim kwasie nie będzie żadnych warzyw...



Wykarczowaliśmy iglaki. Liściaste lubimy, więc zostawiliśmy brzozy, dwie stare grusze i marny dąb, który chyba już nie urośnie, ale chcemy dać mu szansę.



Korzenie sosen, jak się okazało, były mocne i rozłożyste. Trzeba było porzucić plan wyrwania ich ciągnikiem, bo łańcuch rwał się, a i ciągnik zaczął odmawiać posłuszeństwa. Jedynym ratunkiem była koparka.
 

Gdy ziemia już wyjrzała spod lasu, zrobiliśmy wapnowanie (żeby podnieść pH) i orkę.


Dla bardziej wymagających warzyw tutejsza ziemia jest zbyt słaba - mało żyzna i sucha. Woda wsiąka jak w gąbkę i zaraz jej nie ma. Dlatego z części warzywnika usunęliśmy ziemię, wysypaliśmy warstwę gliny, którą Witek starannie ujeździł ciągnikiem (woda już nie ucieknie), a potem zamówiliśmy ziemię wydobytą kilka lat temu spod zalewu Bachmaty.






Później przygotowaliśmy grządki wyniesione (link tu i tu) i zajęliśmy się sadem.

Posadziliśmy ponad 20 drzew i trochę krzewów. Praca była ciężka i czasochłonna, bo pod każde drzewko trzeba było wykopać dół po pas, do każdego dołu załadować 4-5 czubatych taczek gliny (ciężka...) i tyle samo taczek czarnej ziemi z zalewu. Około 200 taczek, darmowa siłownia. Jak te drzewka nam nie urosną, to...
 



Warzywnik zabezpieczyliśmy od strony największych wiatrów żywopłotem z grabów - prawie 200 drzewek w dwóch rzędach. Będzie co przycinać (ta mina Marysi, gdy dowiedziała się, ile kupiłem sadzonek...). Na razie to gołe badylki, ale one też dostały czarną ziemię. Jak nie urosną, to...

Czeka nas jeszcze zamówienie jeszcze jednej wywrotki czarnej ziemi, zasianie, zasadzenie i rozłożenie słomy jako mulczu. Aha, i jeszcze zbudowanie foliowca...

I na pewno wszystko wyrośnie co najmniej tak samo dobrze, jak tym tutaj :)


Grządki wyniesione - c.d.

Dorzucam obrazki do wpisu Marysi:

wykopaliśmy rowy, nawaliliśmy w nie korzeni wyciętych z naszego pola choinek samosiejek, posypaliśmy obornikiem krowim, który sami wygarnęliśmy od szczodrego sąsiada

Żółte, hipsterskie kaloszki street fashion nigdy nie przypuszczały, że znajdą się w takim miejscu. Nigdy... :)




Wizyta u alpak

Złożyliśmy wizytę gospodarską naszym alpakom w ich tymczasowym hotelu w Bujence.

Jedna z alpak (akurat nie nasza) nie spuszczała oka z Krysi. Chodziła za nią wzdłuż ogrodzenia jak wierny pies...



Na wysokości


Zdjęcia spod samej kalenicy:



A w dole biała kropka na czarnej podstawce:

Na budowie

Krystyna ocenia czujnym okiem, czy mama aby nie spadnie z górnych szczebli drabiny. Przygryzienie dolnej wargi zdradza napięcie, ale i pełną gotowość niesienia profesjonalnej pomocy.


Szopka prawie gotowa

Front szopki - prawie docelowy: daszek znad drzwi zostanie najprawdopodobniej zdemontowany, bo doprowadza Panią Artystkę do rozpaczy...


I detal - podlaskie drzwi designed and created by Witek:


Zawiasy, zamknięcia i kłódki zostały zakupione w hajnówkowym sklepie metalowym u panów, z którymi można miło negocjować ceny i którzy, już przy kasie, dorzucają zwykle jakieś drobiazgi budujące przywiązanie klienta :).

krem czekoladowy z daktyli na życzenie

oszukana albo raczej ulepszona masa na literę N

paczka daktyli, niezłe eko są w Rossmanie, takie miękkie i mokre
2-3 łyżki kakao
2-3 łyżki oleju kokosowego
ewentualnie trochę stopionej gorzkiej czekolady

daktyle rozgotować w niewielkiej ilości wody (tak żeby były nią przykryte), ok 15 min.
do ciepłych daktyli dodać resztę, zmiksować, voila!

PS Czasem dodaję jeszcze ze dwie łychy ugotowanej kaszy jaglanej, w ramach przemycania:), ale trzeba z tym uważać, bo wyczują i nie będą żreć


kotleciki z fasoli z aaaksamitnym sosem pieczarkowym


Znowu obiad, ech...
Ponieważ moje dziewczyny nie znoszą pływających kawałków cebuli i doprowadzają mnie do szału plując nimi albo wyławiając je pracowicie z zupy czy z sosu, od jakiegoś czasu gotuję najpierw cebulę, miksuję ją, a potem dorzucam resztę składników. Tak też zrobiłam z sosem pieczarkowym wzbogacając go jeszcze pietruszką i kawałkami selera, które zostały po tarciu surówki. Dzięki temu, bez żadnego zagęszczania, powstaje bardzo aksamitny i gęsty sos i jeszcze warzywo dodatkowe przemycone:)

sos pieczarkowy: 2 cebule, 2 pietruszki, kawałeczek selera, kilkanaście pieczarek, sól, pieprz, kmin rzymski, kozieradka, pół litra wody




cebule szklą się na oliwie z masłem z dodatkiem łyżeczki kminu rzymskiego: 


do cebul dolewamy pół litra, dodajemy pietruszkę w plasterkach i selera, doprawiamy, gotujemy do miękkości ok. 30 min, miksujemy


dodajemy podsmażone na maśle pieczarki, kilka ziarenek pieprzu i dusimy kilkanaście minut, 
sos gotowy!

kotleciki: puszka czerwonej fasoli, czerwona cebula, garść natki pietruszki, jajo, sól, tymianek, kmin mielony, mąka z ciecierzycy - ok. pół szklanki

miksujemy wszystko niedokładnie, odstawiamy do lodówki na pół godziny, formujemy kotleciki podsypując mąką z ciecierzycy, smażymy na złoto na oliwie lub oleju kokosowym




plus surówka z marchewki i selera z sokiem z mandarynki (kupiłam takie nieobieralne, że tylko na sok się nadają), plus kasza jęczmienna dla chętnych


a jutro znowu obiad, psiakrew!

Prywatna dzicz

(...) powykręcane rozpaczliwie gałęzie, które pokrywa mech lub plugawa wilgoć, wypełniają całą przestrzeń; wśród chaosu drzewnego, prześwieca bagno — wszystko razem pomieszane, połamane, zniszczone, dzikie, zmarłe i gnijące — oto obraz. Nawet powietrze tam ciężkie, przesycone wonią próchna i zgnilizny.
Henryk Sienkiewicz "Z puszczy Białowieskiej", 1905



Nie, nie udało mi się dotrzeć tam, dokąd dotarł Sienkiewicz. Dzikie ostępy na zdjęciu to tylko nasz własny, olchowy zagajnik... :)

Debiut

To mój debiut na blogu. Straszna trema ;).

Budowa w migawce:


kościotrup na pociechę

zaczęłyśmy z Adelą naukę o ciele człowieka, powstaje wielowarstwowy model, część pierwsza: szkielet

(z boku stanowisko Krystyny, małą też trzeba czymś zająć, bo inaczej...)


praca nad szkieletorem bardzo mnie pocieszyła, dajemy radę i obie jesteśmy z niego zadowolone, dobra robótka!