Przede wszystkim nie umiemy wyjść ze szkolnych ról: ja jako nadzorca-nauczyciel organizujący czas i rozliczający z wykonanej pracy i Adela jako poddany-uczeń, który czeka na wyznaczenie zadań a potem kombinuje, jak by tu się od nich ostatecznie wymigać lub odwalić najmniejszym kosztem.
Przeszkadza nam obu przyzwyczajenie szkolne, że nauczyciel coś "zadaje", a uczeń "odrabia".
Adela pyta rano co będziemy robić i oczekuje, że ją poprowadzę za rączkę. Tak ją wyszkolili:(
Przeszkadza moje poczucie odpowiedzialności za powodzenie całego przedsięwzięcia, które nie pozwala mi odpuścić i pozwolić jej się wynudzić do dna, aż sama coś zaproponuje. Gonię z pomysłami jak mogłoby być ciekawie, ale jednak w ramach "materiału". Zmuszam do czytania "Tomka w krainie kangurów" choć to ją szalenie nudzi i wolałaby Musierowicz, którą mamy na tapecie we wspólnym czytaniu z Tolą ( wróciłam do czytania im na głos i to jest super! Przemądrzałe nastolaty proszą: poczytaj mi, mamo!)
Przeszkadza niepewność jak będzie wyglądało to "zaliczanie" w naszej szkole, która nie ma żadnego doświadczenia z homeschoolersami; obawa że będą jednak przepytywać drobiazgowo z "materiału", lektur, a nie tylko sprawdzać czy realizujemy podstawę programową.
Potrzeba nam więcej luzu! Musimy dać go sobie samym i nawzajem. Nie wiem jak to zrobić!!!
Dzisiaj byłyśmy na wycieczce w Hajnówce. We trzy: ja , Adela i Krysia. Trzeba było zrobić zakupy gospodarskie i odwiedzić bibliotekę, żeby zachować pozory naukowego dnia. Biblioteka nieczynna w poniedziałki. Przez resztę dnia Adela ślęczała nad prezentem dla dawnej warszawskiej koleżanki, która zaprosiła ją na urodziny.
No i co z tego, że matma nietknięta, no co?
Maluj się... ale nie w wieku 10 lat! Genialne !
OdpowiedzUsuń